niedziela, 25 stycznia 2009

Alfabetyczny Raport ANAL-ityczny

Mija kolejny - czwarty już rok działalności naszej Fundacji. A skoro roczek mija, to wypada go podsumować. Oficjalnie będzie na naszej stronie w raporcie rocznym. Tu podsumuję ja - ja jako ja (oczywiście w kontekście branżowym, na temat i subiektywnie). Wiele wydarzeń i osób wkurzało mnie do bólu, wiele zachwyciło, wiele rozczarowało. O nich wszystkich w alfabetycznym skrócie:

A – jak Ambasador.
Uaktywnili się ambasadorzy. Mamy ich w Polsce w tej chwili bez liku. Każdy kto ma jakieś niespełnione ambicje mianuje się po prostu ambasadorem. Jest ambasador od turystyki międzynarodowej (czytaj właściciel małego biura podróży, który rewolucjonizuje właśnie rynek globtroterski dla gejów i lesbijek). Jest ambasador od kultury - obecny (czytaj przedstawiciel nigdzie nie zarejestrowanej międzynarodowej organizacji, która jest kanapą dla kilku luźno ze sobą powiązanych starszych panów, który nigdy nie wyjawił kulis swojej ”nominacji”). Jest też były ambasador od kultury (czytaj: pan, który napisał kiedyś: „tytuł ambasadora przysługuje mi dożywotnio”, a do którego nikt nie chce się zwracać per Ekscelencjo). Natchniony tym trendem, chcąc pozostać w mejnstrimie – mianowałem mojego psa Dokra rasy mieszanej ambasadorem, gwarantując mu wszelkie z tego tytułu przynależne przywileje.
Ale, jest też ambasador prawdziwy i wyjątkowy – Pan Roland Dofing – ambasador Luksemburga w Polsce, który choć nie musi, wspiera kulturę LGBT jak tylko może. Wsparł i patronował Festiwalowi Równości, organizował pokazy charytatywne z okazji dnia AIDS, wspierał liczne organizacje, ratował warszawskie neony i śląskie klasztoty. Chwała mu za to.

B – jak Bardzo
Bardzo bym chciał coś na literkę „B” napisać, ale nic mi nie przychodzi do głowy. Może ktoś pomoże?

C – jak Celebryt
Celebrtyt jak wiadomo zna się i na modzie i na urodzie. Jest mądry i na każdy temat ma wyrobione zdanie, pokazują go w tiwi i kolorowej gazecie. To kolejna grupa, której w minionym roku mieliśmy wysyp. Oczywiście chodzi o „naszych” celebrytów: celybryt od mody - który nie cierpi pedałow, celebryt od tańca, celebrytka- która trochę na chwile była biseksualna, celebryci – piękni tylko w parze (patrz litera: Ł), celebryci aktorzy – którzy albo oficjalnie się przyznali, albo nie (ale i tak wszyscy o nich wiedzą) oraz oczywiście cała masa celebrytów, którzy jeszcze nimi nie są ale bardzo by chcieli. Ze względu na ustawę o ochronie danych osobowych ich nazwiska pominę.

D – jak Diva
Diva tym różni się od celebryty, że ma styl, klasę wszyscy ją lubią i podziwiają. Wreszcie nasze Divy zostały docenione. Utopia organizuje ich występy (Frąckowiak, Jarocka, Prońko). Ewa Kasprzyk sama chętnie się w rolę Divy wciela. Moja ulubiona Violetta Villas, choć divą jest prawdziwą, nie może się pozbierać. Ale dobrze, że je mamy, dobrze że się je zauważa i wyciąga z otchłani. Oby więcej – kocham divy.

E – jak EuroPride 2010
Wielka impreza, którą przygotowujemy. Jeszcze nie do wszystkich dotarło, że w Warszawie odbędzie się wielkie lesbijsko-gejowskie wydarzenie. Ale ci którzy już wiedzą dają dobre rady na poziomie abstrakcji lub próbują się podczepić, aby też coś z tego mieć.

F- jak Festiwal, którego nie było
Niestety nie wystarczyło organizatorom „Pryzmatu” siły, wytrwałości i konsekwencji, aby tę imprezę ciągnąć dalej. „Pryzmat” wyrósł z organizowanego przez naszą Fundację festiwalu, ewaluował, wpisał się w kalendarz i świetnie uzupełniał ofertę dla osób zainteresowanych filmem branżowym. Był tym „bardziej lubianym”. I padł! A szkoda.

G – jak Gwiazda sezonu ogórkowego
Wikipedia podaje, że sezon ogórkowy to związek przyczynowy między posuchą w życiu kulturalnym miast spowodowaną letnimi wyjazdami artystów do wód, właśnie w porze zbioru ogórków, a brakiem wiadomości nadających się do publikacji w gazetach. Po niemiecku nazywa się go sezonem „kiszonych ogórków”. To niemieckie określenie podoba mi się bardziej, bo gwiazda minionego sezonu trochę już skiszona. A skoro o Niemcach mowa..... Nasz bohater tez jest Niemcem, a dodatkowo: diakonem (vel Rev. Hon), wydawcą książek (wydał jedną – swoją własną), wydawcą erotyki, byłym ambasadorem (patrz pod literką A), działaczem zarówno społecznym (ma fundację swoich przyjaciół), jak również politycznym (jest vice jakiejś partii), ceremoniarzem pogrzebów świeckich, byłym striptizerem, jest permanentną ofiarą homofobii i przemocy z niej wynikającej. Zajmuje jeszcze się wieloma mniej lub bardziej ekscytującymi sprawami. We wszystkich tych działaniach ma jedna misję – trwać i walczyć.
Otóż na początku sezonu gwiazda poczuła się obrażona. Obraził go sam Robert B., który podczas jednej z debat nieopatrznie jej bronił. W sprawie obrażania gwiazdy przez kilka tygodni rozgorzała debata publiczna pod roboczym tytułem „Walka o rząd dusz”. W debatę zaangażowały się autorytety z kraju i zagranicy. Głos zabrała jakaś pani biskup, pisząc najpierw list otwarty, w którym porównała Biedronia do Hitlera, a później list przepraszający, który nie był już otwarty i nikt nie chciał go opublikować. Głos zabrał wicemarszałek sejmu, kilka gazet i tiwi. Po jakichś 3 tygodniach obrażenie minęło.
Ale jak trwać i walczyć, to do końca. Następnym gestem rozpaczy było wykrycie przestępstwa w naszej fundacji (porównaj literkę O). Już mieliśmy iść do wiezienia na kilka lat, ale właściwe instytucje stwierdziły brak przestępstwa. O tym fakcie gwiazda jednak zapomniała poinformować opinię.
Sezon minął – gwiazda przyblakła. Trochę za dużo cyrku, żeby brać ją poważnie, a trochę za mało żeby trafić do „Pudelka”. Szczęść Boże!

H – jak Hiacynty
Taki mały kwiatek, a jaki ładny. U mnie zdarzył się cud: hiacynty zakwitły na balkonie w listopadzie i kwitną do teraz. Hiacynty to też nagrody naszej Fundacji dla ludzi, którzy robią coś dobrego dla LGBT. Pacewicz, Pogorzelska, Grodzieńska, Jusis, Wellman i Prokop to ludzie jakich nam trzeba aby w Polsce coś się zmieniało.

I – jak Internet
Jak ta technika idzie do przodu... Kiedyś mówiło się, że papier jest cierpliwy – przyjmie wszystko. A dziś: jak czegoś nie ma w Internecie to znaczy, że nie istnieje. Dziś każdy jest pisarzem i dziennikarzem. Mając laptopa na stole w przydomowym garażu można mówić, że się prowadzi prywatną agencję prasową. Tak robi jeden z „działaczy”. Mając portal pornograficzno-polityczno-clubbingowy (z elementami religijnymi), można nazywać się prasą. Dostanie się nawet papier z pieczątką i można się nim chwalić. Ale co to ma wspólnego z rzetelnością dziennikarską? Byle była plotka, sensacja i interes się kręci. Można przy okazji kogoś zastraszyć, zaszantażować, wymuszać pieniądze na „reklamę”. Na jednej podstronie tego samego portalu można pooglądać gołe fiuty, na następnej poczytać w jakim klubie są najlepsze darkroomy, a na jeszcze następnej wsłuchać się w duchowy głos o miłości Boga do pedałów.
Jest jeden taki portal brytyjski z gejowskimi newsami, prowadzony jednoosobowo przez trochę geriatrycznego pana, który publikuje wszystko, co mu się przyśle. Jeżeli chce się mieć międzynarodową sensację, wystarczy podesłać plotkę, a on ją opublikuje. Następnie plotkę tę przedrukują na Białorusi, w Rosji i Somalii i już można napisać, że sprawą interesują się media międzynarodowe.
Na szczęście jest w internecie jeszcze kilka poważnych i fajnych stron, w których da się coś przeczytać i dowiedzieć. Jest też nowoodkryty przeze mnie facebook.

J – jak Jedzenie
Jak zauważył jeden z redaktorów jednego z portali: o randze wydarzenia, jego doniosłości oraz poziomie świadczy jedzenie. A dokładniej fakt, czy jedzeniem tym poczęstowano owego redaktora, czy też nie. Jeżeli za darmo był szampan i sushi, to impreza była fajna. A jeżeli był tylko obiad, za który trzeba dodatkowo samemu zapłacić 12 zł, to impreza nie miała sensu. Nowego wymiaru nabrała akcja „podziel się posiłkiem”, bo dodano do niej słowa „z naczelnym”.

K – jak Książka
Wreszcie ukazują się branżowe książki. Nawet całkiem sporo. Nie wszystkie nadają się do czytania. Ale to kwestia gustu. W minionym sezonie 3 z nich zrobiły na mnie wrażenie. Pierwsza: „Kiedy kobieta kocha kobietę” wydana przez Ankę Zet. Choć Anka jest wyjątkowo kontrowersyjna, często działa i mówi bardzo emocjonalnie, to udało jej się wydać coś fajnego. Nie jestem kobietą, wiec kilku rzeczy nie rozumiem. Cieszę się, że mogłem się czegoś nauczyć właśnie z tej książki. Druga: „Gejdar” Mike'a Urbaniaka i Dominiki Buczak. Wszyscy lubimy ploty, wszyscy lubimy intymne zwierzenia, wszyscy lubimy Majkę. Trzecia – moja ulubiona: „Zatoka ostów” Tadeusza Olszewskiego. Nie wiem skąd u mnie taki sentyment do tej książki. Może to Grecja, a której od lat spędzam każde wakacje, może to reportażowy jej styl, który lubię, a może po prostu sam fakt wydania jej po tylu latach. Czekam na następną powieść pana Tadeusza.

L – jak Lewica, której nie ma
Mówi się, że każdy gej ma poglądy lewicowe i liberalne. Bzdura! Mówi się, że partie lewicowe są programowo za prawami gejów i lesbijek. Prawda! Ale w Polsce nie ma partii lewicowych - są pseudolewicowe. Ankieta wśród eseldowców pokazała jak oni nas bardzo lubią. Gdy się zbliżają wybory to lewica nas lubi. A jak ich nie wybierzemy to się obrażają. Tak jak kiedyś Wałęsa obraził się na chwilę na Naród, bo go nie wybrał. Trochę na nas żerują, ale taki to już biznes. Póki co: tym panom dziękujemy. Albo się ma poglądy i się je realizuje, albo nie.

Ł – jak Ładna Para
W zasadzie to dwie pary. Jedna ładniejsza od drugiej. Ale nie wiem która od której. Pierwsza zasłynęła dzięki panu prezydentowi, który pokazał ją jako przykład zgnilizny moralnej Zachodu, druga to piękna para jednego z kolorowych tygodników. Ładne pary wzbudzają zazwyczaj zazdrość tym, że są szczęśliwi, że ładniejsi, że bogatsi. Zwłaszcza u singli. Jedni ich kochają, drudzy nienawidzą. Słynnego geja Feya i jego męża znam już chyba od 5 lat, Tomka Raczka i Mariusza Szczygielskiego tez znam i mógłbym wiele o nich napisać. Powiem tylko, że chcąc nie chcąc odwalili kawał dobrej roboty. Pokazali Polakom, że istnieją pary jednopłciowe, które są ze sobą długo, mają coś pod czaszką i potrafią przetrwać we wrogim dla nich otoczeniu.

M – jak Mamma Mia
Mój ulubiony film minionego roku. Odświeżył moje wspomnienia z młodości i moje spotkanie z członkami ABBY sprzed dwóch lat, kiedy to przekazywali na aukcję na rzecz warszawskiej parady swoje gadżety. A poza tym: I believe in angels....

N – jak Nowe Plany
Tak, są takie

O – jak Oskarżenia
Oskarżenia w świecie działeczek są już chyba normą. Padały już oskarżenia o korupcję, malwersacje, przejadanie publicznych pieniędzy, o niekompetencję, brak szacunku dla zasług i dokonań oraz wiele innych. Po raz pierwszy w minionym roku oskarżono mnie i kilka innych osób o przestępstwo kryminalne (patrz literka G). Po trwających długo wyjaśnieniach i odpowiadaniu na wydumane zarzuty, po kilku przeprowadzonych kontrolach i dochodzeniach stwierdzono, że żadne przestępstwo nie zaistniało!
Chcąc pozostać na fali oskarżam więc i ja kilka niezrównoważonych osób o kliniczną głupotę.

P – jak Proces
Oj będzie się działo - powiedziałby Jurek Owsiak. Jedna z organizacji wniosła pozew cywilny do sądu o ochronę swojego dobrego imienia naruszonego przez prasę, a konkretnie jeden portal clubbingowo-erotyczno-społeczny. Ów portal od lat atakuje tę organizację, co i rusz zamieszcza skandaliczne sensacje na temat prezesa tejże. No i wreszcie miarka się przebrała i jest proces. Oczywiście jest też skandal, no bo jak organizacja może takie coś robić. Powinna przecież, gdy jej plują w twarz powiedzieć, że to deszcz pada. My możemy oskarżać, ale nas już nie można. Dzięki internerowi skandal osiągnął już skalę międzynarodową – napisano o nim na Białorusi, w Rosji, Niemczech i oczywiście w Somalii (jak to możliwe patrz pod literka I). Ja jednak wierzę w polskie sądy i oby takich spraw było więcej.

R – jak Rodzina (tęczowa)
Niby są takie, a ich nie ma. Oczywiste, że boją się ujawniać. Organizuje się ich festiwal, na który nie przychodzą. Podaje się mało wiarygodne dane na ich temat. Może jeszcze na nie za wcześnie. Może o ich problemach powinni mówić inni ludzie i w inny sposób. Nie koniecznie osoby trans są najlepszymi rzecznikami tęczowych rodzin.

S – jak Szampan
Analogiczna sprawa jak z literką J. Chodzi konkretnie o markę "Moet et Chandon". Też lubię.

T – jak Tajemniczy Klient
Jako ekonomista z wykształcenia wiem, że w marketingu istnieje takie pojęcie jak "tajemniczy klient". Chodzi o klienta, który jest wysyłany do sklepu w celu zakupu określonych towarów, zbadania specyficznych aspektów dotyczących produktu lub oferowanych usług. Robi to incognito, nikt z kontrolowanych nie może się dowiedzieć kim naprawdę jest ów klient. Jak się w minionym roku okazało, w polskim LGBT tajemniczy klient też się pojawił. Jest nim niejaki pan o imieniu Lee i numerze 2. Nikt nic o nim nie wie, a jest prezesem wielkiej organizacji od kultury. Podobno jest z dalekiego kraju i podobno ma inny kolor skóry. Udzielił nawet jednego wywiadu dla jednego portalu, w którym nic konkretnego nie powiedział. Do wywiadu dołączone było nawet grupowe zdjęcie, na którym rzekomo on też jest. Ale mniejszy jest na nim od jednogroszówki. (a monitor mam duży). Zasłynął tym że podpisuje się na różnych nie napisanych przez niego pismach i donosach (bo nie zna polskiego), w których oskarża, straszy procesami. Ma też niebywałe koneksje i znajomości, a jego rodzina (i jej adwokaci) będą walczyć w sądach za oceanem (i przed nim też) aż do skutku. A mówią, że tabletki pomagają - chyba nie wszystkim.

U – jak Urodziny Króla.
Był kiedyś w Polsce król o imieniu Władysław. Niektórzy kronikarze podają, że lubił chłopców. I jeden z działaczy (patrz literka A) wpadł na pomysł, żeby z króla zrobić patrona polskich pedałów. A dzień jego urodzin uczynić świętem na miarę Dnia Niepodległości. Działacz ów wsławił się już zresztą innymi pomysłami o znikomej renomie. Wspomnę tylko o pomyśle budowy pomnika dla pomordowanych w czasie II wojny gejów w miejscu gdzie była pikieta w postaci grzybka. Jak to przy wszystkich publicznych wydarzeniach związanych z gejami, zrobił się szum medialny. Program imprezy był imponujący: inscenizacja historyczna na rynku głównym w Krakowie, debata historyczna, a nawet koncert węgierskich muzyków w strojach z epoki. Oczywiście pomyślano też o złożeniu kwiatów na grobie na Wawelu. Nie pomyślano tylko o tym, że dzień na który zaplanowano imprezę to Halloween, a do tego zaplanowane są obchody rocznicy powstania polskiej władzy w Krakowie. Nie pomyślano, żeby zapytać wcześniej w krakowskim magistracie co trzeba zrobić, żeby imprezę zorganizować. Ale znalazł się winny. Nikt inny jak Prezydent RP, który specjalnie żeby zepsuć imprezę też przyjechał w tym czasie do Krakowa. Wielka i huczna impreza okazała się w efekcie potańcówką w jednym z klubów. Szkoda tylko, że młodzieżówka partii, którą wcześniej traktowałem jako jedną z nielicznych rozsądnych na polskiej lewicy, dała się wciągnąć w te jasełka. Jest jednak jeden plus. Organizator imprezy urodzinowej okazał się nie tylko znawcą historii, ale również znawcą literatury, a dokładniej dramatu elżbietańskiego i twórczości Szekspira. Zrobił świetną inscenizację pt: „Wiele hałasu o nic”.

W – jak Wielka improwizacja
Wciąż króluje w Polsce. Zwłaszcza przy organizacji czegokolwiek branżowego. U nas samych również. Może się to kiedyś zmieni.

Z – jak Związki
No i sprawa związków ucichła. Już nikt nie stara się o ustawę, już nikt nie lobbuje. Są inne tematy, bardziej chodliwe (choć równie ważne). A przecież związki rejestrowane to pierwszy krok. Zajmijmy się związkami!

Prezes

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz